Asker,
październik 2017
Dość
późnym popołudniem, gdy za oknami powoli zapadał zmierzch. A
aura, niemal od samego rana, nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz,
choćby na krótką chwilę. Z bezmyślnego oglądania, jakiegoś
niezbyt interesującego filmu w
telewizji.
Wyrywa mnie najpierw dźwięk dzwonka do drzwi, a następnie głośne
pukanie. Ktoś najwyraźniej, niecierpliwie oczekiwał na zobaczenie
się ze mną, na co nie miałem najmniejszej ochoty. To w końcu był
mój wolny dzień, pierwszy od dłuższego czasu i chciałem spędzić
go w samotności. Odpoczywając i starając się wymyślić, jak
odbudować zaufanie trenerów i nie pogrzebać do reszty swojej
szansy na występy w Pucharze Świata od samego już początku
sezonu, który miał rozpocząć się za niecały miesiąc.
Do
niedawna, było to praktycznie przesądzone, że zostanę włączony
do kadry A. Osiągnięcie zadowalających wyników w okresie letnim i
dobra postawa na treningach, skutecznie się do tego przyczyniły.
Nareszcie poczyniłem zadowalający mnie postęp. Który miał
otworzyć mi drzwi do możliwości osiągania kolejnych, coraz
większych sukcesów. Tak bardzo przeze mnie upragnionych.
Jednak
po ostatniej
aferze, którą wywołali ci cholerni dziennikarze, o
ile w ogóle można ich było takowymi nazwać.
Moje notowania, drastycznie spadły.
Nikt
nie chciał w końcu narażać, dobrej reputacji całej drużyny.
Będącej wizytówką Norwegii na
świecie.
Wprowadzając do niej, jak to ujął trener - kogoś o tak niskim
poczuciu moralności i dobrych obyczajów, jak ja.
Ostatni,
nawet najbardziej zagorzali zwolennicy podobno mojego dużego
talentu. Który według nich z każdym rokiem, coraz bardziej
marnowałem swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem i licznymi
wybrykami. Nie mieli już do mnie, ani grama zaufania. Wszyscy
obawiali się, że prędzej, czy później wywołam kolejny skandal.
Albo swoją naganną postawą, albo jakimś głupim pomysłem.
Wystawiając przy okazji na ośmieszenie, cały sztab szkoleniowy i
swoich kolegów. Którzy
patrzyli na mnie z coraz większą niechęcią. Czym zbytnio i tak
się nie przejmowałem. Do niczego, nie byli mi oni potrzebni. Miałem
własne grono, zaufanych znajomych. Innego nie potrzebowałem.
Musiałem
tylko,
jak najprędzej coś zrobić. Aby wszyscy
dostali
złudne wrażenie, że zrozumiałem swoje błędy i zmieniłem się
na lepsze. Choć w rzeczywistości, ani myślałem o staniu się przykładnym i grzecznym chłopcem, czego
to każdy ode mnie wymagał. Lubiłem swój styl życia. Dobrą
zabawę, niezobowiązujące znajomości i brak zaangażowania. Tego
ostatniego unikałem wręcz, jak ognia. Z własnego doświadczenia
sprzed
kilkunastu miesięcy.
Wiedząc,
że może bardzo łatwo
zranić.
Byłem
młody i chciałem korzystać z życia, a to że obrałem sobie za cel zrobienie kariery, jako sportowiec. Nie powinno mieć z tym nic
wspólnego. Jedno
w końcu, nie wykluczało drugiego.
-
Halvor, otwórz
te przeklęte drzwi. Doskonale wiem, że tam jesteś - po raz kolejny
rozlega się głośne pukanie, wraz z podniesionym głosem mojej
siostry. Który
świetnie rozpoznaję. Przez kilkanaście lat, wsłuchiwałem się w
niego niemal codziennie.
Wiedząc,
że i
tak ta
uparciucha nie ustąpi. Z jawnym niezadowoleniem podążam w stronę
drzwi, następnie je otwierając.
-
Czym sobie zasłużyłem na dostąpienie
zaszczytu twoich
odwiedzin? - pytam na powitanie, obdarzając ją ironicznym
uśmiechem. Widziałem po jej twarzy, że była na mnie wściekła.
Nie
było w tym zresztą nic dziwnego. Ostatnio spotykałem się tylko z
takim nastawieniem do mojej osoby.
-
Wiesz, jaki dziś dzień? Niedziela! Obiecałeś, że wpadniesz w
odwiedziny. Rodzice czekali cały dzień. Nie dość, że muszą
nieustannie tłumaczyć się sąsiadom za ekscesy ich syna. To nawet
nie raczysz od czasu do czasu, sprawdzić jak się mają. Straciłeś
rozum do reszty? - nawet ona zasypuje mnie oskarżeniami. Miałem
tego powoli dość. Nie rozumiałem, po co robi aferę z takiej
błahostki. Po
co, wszyscy ją robili.
-
Zapomniałem, okej? Kiedy indziej się z nimi zobaczę. Mam zresztą
teraz poważniejsze zmartwienia - przepuszczam
ją w drzwiach. Zapraszając do środka. Nie chciałem, aby pozostali
mieszkańcy
słyszeli
naszą awanturę. Kto wie, czy za chwilę nie pojawiłby się,
kolejny artykuł na jakimś plotkarskim portalu
internetowym.
-
Masz je na własne życzenie. Mogłeś nie szlajać się po jakiś
klubach i nie spać z pierwszymi lepszymi, które się napatoczą.
Odbębniając z jedną
z nich grę
wstępną na oczach wszystkich. Myślisz, że tak wygląda życie
profesjonalnego sportowca? - po raz kolejny, przechodzi
do ataku na moją osobę.
-
Skąd miałem wiedzieć, że ktoś mnie rozpozna i zrobi zdjęcia? A
potem podeśle, jakiemuś szmatławcowi? Każdy ma prawo do zabawy,
jestem takim samym człowiekiem, jak inni. Tylko
z mojego zachowania, wszyscy robią aferę
- siadam na kanapie, przymykając
oczy. Miałem dość słuchania niekończących się kazań.
-
Bo
nikt
inny
nie bawi się, prawie każdego wieczoru. Będąc
do tego osobą publiczną. Co
się z tobą stało? Gdzie podział się mój kochany, starszy brat,
dla którego liczył się tylko sport? - patrzy na mnie z
rozczarowaniem w oczach. Była kolejną osobą, którą zawiodłem.
Zawodziłem
wszystkich dookoła, a przede wszystkim siebie.
-
Po prostu dorosłem i zrozumiałem, że rzeczywistość jest zupełnie
inna od naszych wyobrażeń - czasami tęskniłem za minionymi
latami, gdzie miałem tysiące marzeń i myślałem, że osiągnę
wszystko, o czym tylko sobie zamarzę.
Teraz nie miałem już, co do tego żadnych złudzeń. Nigdy nie uda
mi osiągnąć tego wszystkiego, co chciałem. Na to było,
zdecydowanie za późno.
-
Nie masz nawet herbaty? Lodówkę też masz pustą. Kiedy ty ostatnio
robiłeś zakupy? - dołączam w końcu do siostry, która przekopuje
moje kuchenne szafki, szukając potrzebnych jej produktów. Za każdym
razem, zamykając
każdą głośniej.
Kręcąc
przy
tym
z dezaprobatą głową.
-
Jakiś czas temu. Nie miałem na to czasu. Doskonale
wiesz,
że muszę więcej trenować i pokazać, że naprawdę mi zależy.
Start sezonu, coraz bliżej - przypominam jej, gdy zniechęcona
dalszymi poszukiwaniami. Zajmuje miejsce przy kuchennym stole.
-
Myślisz, że trenerom o to chodziło, abyś więcej trenował? Rusz
trochę tą pustą głową i pomyśl. Oni chcą, żebyś uporządkował
swoje życie. Zaczął być odpowiedzialny i stał się
profesjonalistą, a nie zbyt pewnym siebie gówniarzem, który myśli
że wszystko mu wolno i z góry zakłada, że bez żadnego wysiłku
dostanie wszystko, co tylko
chce - nie miałem pojęcia, kiedy moja siostra, aż tak dorosła.
Mówiła, jak dojrzały i stateczny człowiek. Mający za sobą masę
doświadczenia w przeróżnych życiowych kwestiach. Spoglądam na
jej twarz, która już dawno, pozbyła się dziecinnego wyrazu.
Przypominając swoimi rysami w niektórych miejscach moją własną.
Jedynie jej długie, kręcone włosy opadały jej swobodnie na plecy.
Niemal, jak zawsze. Jedynie ta kwestia, pozostawała niezmienna.
Dopiero przeglądając się jej uważnie, zauważyłem jak wiele
zmian zaszło w jej wyglądzie oraz zachowaniu. Co dobitnie mi
uświadomiło, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy.
Skoro nie zauważyłem tego zdecydowanie
wcześniej.
-
Myślisz, że nie próbuję? Ograniczyłem swoje imprezy. Jestem
punktualnie na każdym treningu i nie wdaję się w żadne konflikty.
To chyb powinno im wystarczyć - nie miałem zamiaru rezygnować z
każdej przyjemności. Nawet starty z najlepszymi, nie były tego
warte.
-
Wystarczyć? To twój obowiązek i od samego początku, powinieneś
był
to
robić. Tym ich w życiu nie przekonasz, aby dali ci kolejną szansę
- jest sceptycznie nastawiona do moich rozważań.
-
Więc masz jakiś pomysł, czy umiesz się tylko mądrzyć? - pytam
wrednie, czym tylko dodatkowo ją złoszczę.
-
Właśnie o tym mówię. Zacznij najpierw szanować ludzi. Potem
ogarnij swoje życie, bo nie masz nad nim żadnej kontroli. Zobacz,
jaki masz tutaj bałagan. Jak tak w ogóle można żyć? Brakuje ci
kobiecej ręki. Znalazł byś sobie w końcu porządną dziewczynę.
Ona w mig, postawiłaby cię do pionu - wpatruję się w nią z
niedowierzaniem, że mogła w ogóle wpaść na taki pomysł.
-
Zapomnij o tym. Nigdy żadnej już nie zaufam. Wszystkie są
identyczne. Kiedyś powiedziałem, że żadnych
związków i zobowiązań i będę się tego trzymał - niechciane
wspomnienia, stają mi przed oczami. Natychmiast je od siebie
odrzucam. Wstaję z zajmowanego miejsca w pośpiechu, podchodząc do
okna. Wyprowadzony z równowagi.
-
Halvor, nie każda
jest taka,
jak ona. Myślałam, że już ci przeszło. W końcu minęło trochę
czasu - podchodzi do mnie. Kładąc delikatnie dłoń na moim
ramieniu.
-
Nigdy mi nie przejdzie. To co zrobiła, było niewybaczalne. Zresztą,
nie chcę o tym rozmawiać. Wolałbym
zostać sam - widzę, jak moja siostra waha się przez kilka sekund.
Ale w końcu kiwa potakująco głową i zbiera się do wyjścia.
-
Przepraszam, że poruszyłam ten temat. Wpadnij do nas w przyszłym
tygodniu. Rodzice na pewno się ucieszą. Trzymaj się - żegna się
ze mną. Opuszczając moje mieszkanie ze zmartwieniem wypisanym w
oczach.
Przez
następne minuty nie potrafię, znaleźć sobie miejsca. Cała
niechciana lawina wspomnień, próbuje przedostać się do mojej
świadomości. Wracają do mnie momenty, gdy czułem się
bezgranicznie szczęśliwy. Wszystkie wspólnie spędzone
wieczory i noce. Pocałunki, wyznania i jej cichy szept, którym
zapewniała mnie, że jestem dla niej tym jedynym.
Niedługo
potem, wszystko okazało się jednym wielkim kłamstwem. Niszcząc
bezpowrotnie we mnie, jakąś cząstkę wiary w ludzi i ich uczciwość.
💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓
W
poniedziałkowe pochmurne przedpołudnie, gdy niebo przykryte było
ciemnymi, deszczowymi chmurami. Przekraczam bramy miejscowego
cmentarza. To przygnębiające i skłaniające do refleksji nad
życiem miejsce. Niemal, jak zawsze otaczała
nadnaturalna cisza. Miałam wrażenie, że jestem tu zupełnie sama.
Pośród olbrzymich drzew i w
labiryncie marmurowych nagrobków. Które jako jedyne, miały być
świadkiem, mojej chwili słabości. Na jaką pozwalałam sobie od
czasu do czasu, wyłącznie tutaj. Nie potrafiąc zaakceptować
niesprawiedliwości losu.
Jak
na swoje dość krótkie, dwudziestojednoletnie
życie. Doświadczyłam, aż nazbyt cierpienia i poczucia straty
najbliższych. Wkraczając właściwie, dopiero co w dorosłe życie,
nie miałam już obok siebie praktycznie nikogo bliskiego. Byłam
zdana wyłącznie na siebie. Ponosząc w pełni konsekwencje, każdej
podjętej przez siebie decyzji. Często błądziłam po omacku, nie
mając kogoś, kto mógłby mi doradzić, czy służyć dobrą radą
opartą na swoim życiowym doświadczeniu. Coraz częściej, byłam
bliska poddania się i pogrążenia w rozpaczy z powodu straty szansy
na normalne i spokojne życie.
Udaję
się jedną z bocznych alejek w doskonale znany mi punkt, które
odwiedzałam regularnie od kilku miesięcy, raz w tygodniu.
Najczęściej w poniedziałkowy poranek. Gdy restauracja, była
otwierana w późniejszych, popołudniowych godzinach. Ze względu na
jeszcze bardziej nikłe niż w pozostałe dni tygodnia,
zainteresowanie przebywaniem w jej wnętrzu gości o poranku
pierwszego dnia nowego tygodnia, najczęściej znienawidzonego przez
większą część ludzi na świecie.
Staję
w końcu przed miejscem, gdzie w niewielkich odstępach czasowych.
Zostały pochowane dwie najbliższe mi na świecie osoby. Składam
świeży bukiet kwiatów, uśmiechając się smutno.
Następnie
przecieram delikatnie dłonią lekko zakurzone litery, układające
się w imiona i nazwisko moich ukochanych rodziców.
Ostatnie
dwa lata, były dla mojej rodziny pasmem tragicznych wydarzeń i
walki o przetrwanie. Najpierw tata, wracając pewnego zimowego dnia z
pracy. Miał tragiczny wypadek. Wpadł w poślizg
na wyjątkowo oblodzonej tamtego dnia drodze. Nie mając większych
szans na przeżycie. Odniósł na tyle poważne obrażenia, że nie
udało się go uratować. Mimo kilkutygodniowej
walki lekarzy o jego życie.
Dla
mnie i mojej mamy, to był prawdziwy cios. Na jaki nikt nigdy, nie
będzie właściwie przygotowany.
Przez
długie miesiące, nie mogłyśmy się po tym podnieść. Przez co
restauracja, zaczęła być zaniedbywana i podupadać. Z dnia na
dzień, tracąc coraz więcej klientów. Rozczarowanych jakością
dań, przygotowywanych przez zatrudnionego na szybko kucharza,
mającego przejąć w
zastępstwie
obowiązki mojej rodzicielki.
W
końcu, gdy wszystko zaczęło się powoli układać. Ból stawał
się z
każdym dniem mniejszy
i razem z mamą, zaczęłyśmy godzić się z przedwczesną śmiercią
jej męża i mojego ojca. Wkładając całą swoją energię i
poświęcenie w odbudowaniu zaufania klientów restauracji i
odzyskania przez nią właściwej renomy.
Spadł
na nas kolejny cios. Moja rodzicielka nagle i niespodziewanie,
znacznie podupadła na zdrowiu. Na początku to zbagatelizowała.
Zrzucając pogorszenie jej stanu na stres i przemęczenie, gdy
próbowałyśmy przywrócić świetność naszemu rodzinnemu
biznesowi. Ale z każdym tygodniem, zaczynało być gorzej. Do
ciągłego osłabienia, doszły inne niepokojące objawy. Jak choćby
tajemnicze krwotoki z nosa, pojawiające się znikąd.
W
momencie, kiedy mama wybrała się do lekarza za moją błagalną
namową. Usłyszała druzgocącą dla nas diagnozę. Ostra białaczka
szpikowa w wyjątkowo rozwiniętym stadium rozwoju. Żaden z
kilkunastu odwiedzonych przez nas lekarzy, nie dawał jej większych
szans na wyjście z tego. Jednak ja się nie poddałam, szukając
najprzeróżniejszych lekarzy i sposobów leczenia tej podstępnej
choroby. Czekając równocześnie z niesłabnącą nadzieją na
odnalezienie dawcy szpiku, gdzie zachodziłaby zgodność między
nim, a moją rodzicielką.
Nic
jednak nie przynosiło rezultatów. Mama słabła z dnia na dzień,
ku mojemu przerażeniu i rozpaczy. Gdy skończyły się nam
oszczędności, które zostały przeznaczone na konsultacje z
różnorakiej maści onkologami, często
pochodzącymi również z innych krajów. Pod moimi dużymi
naciskami. Sprzedałyśmy nasz rodzinny dom i zadłużyłyśmy
restaurację, aby mieć pieniądze na innowacyjne leczenie, które
kosztowało majątek. Przenosząc się tym
samym do
maleńkiego mieszkania nad restauracją, zajmowanego kiedyś przez
pracownika.
Mama
długo się przed tym broniła, jakby przeczuwając, że nie ma już
dla niej ratunku. Nie chciała, abym została ze stosem długów i
bez dachu nad głową, gdy jej zabraknie. Ale ja nie chciałam, nawet
tego słuchać. Wierzyłam, że coś w końcu przyniesie efekty i ona
wyzdrowieje. Nie poddawałam się, aż do samego końca.
Dzień
jej śmierci, był najgorszym w moim życiu. Nagle zostałam sama. Bez
osoby, która wszystkiego mnie nauczyła. Która zawsze była przy
mnie. Dbała o mnie, troszczyła i wychowała najlepiej, jak tylko
potrafiła. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego los uparł się właśnie
na nią. Pełną ciepła i radości kobietę, starającą się pomóc
każdemu, kto tylko ją o to poprosił.
-
Tak bardzo za wami tęsknię. Gdybyście nadal ze mną byli. Wszystko
byłoby inaczej. Czuję się taka samotna i bezsilna - wypowiadam
słowa, ginące w szumie wiatru. Ocierając kilka samotnych łez,
spływających mi po policzkach. Jeszcze przez kilka minut, stoję
nad grobem rodziców. Pozwalając sobie na gorzki płacz bezradności.
Po czym ruszam w drogę powrotną, wiedząc że muszę pomóc
Theresie w przygotowaniach do otwarcia restauracji. Nie mogłam
nadużywać jej dobroci.
I
tak, pomagała mi ponad stan. Często się przemęczając,
co z uwagi na jej zaawansowany wiek, było bardzo niewskazane. Za
nic, nie chciałam przeżywać kolejnego pogrzebu w najbliższym
czasie.
Przekraczam
próg restauracji, rozglądając się z niechęcią po jej wnętrzu.
Które od dawna wymagało, gruntownego remontu oraz wymiany stołów
i krzeseł. Z każdym miesiącem, wszystko stawało się bardziej
zniszczone. Powoli przypominało to przestarzałą ruinę. Nic więc
dziwnego, że coraz mniej osób chciało tu zaglądać. Już na
starcie nie mogłam konkurować z żadnym innym, nowoczesnym lokalem.
Nie mówiąc już o tych, oddalonych od nas o kilkanaście kilometrów.
Znajdujących się w centrum
naszej stolicy.
Wchodzę
do kuchni, zastając w niej Theresę.
Po
uprzednim przywitaniu się z nią. Zawiązuję swój ulubiony
fartuszek i zabieram się do przyrządzenia zupy, która była daniem
dnia. Uwielbiałam gotować. To była moja pasja od najmłodszych
lat, którą zostałam zarażona przez mamę. Która z bardzo
niewielu produktów, potrafiła wyczarować prawdziwe arcydzieło. Od
niepamiętnych
czasów z
wielkim
podziwem, przyglądałam się jej pracy w kuchni, starając jak
najwięcej nauczyć.
Z
tak samo wielkim zainteresowaniem, oglądałam wszystkie programy
kulinarne, podziwiając swoich kuchennych idoli ze szklanego
ekranu. Już w dzieciństwie, skrycie marzyłam o skończeniu
akademii kulinarnej i zostaniu słynnym na cały kraj kucharzem.
Zdobywając uprzednio doświadczenie w restauracjach całego świata.
Być może z czasem, dorabiając się nawet gwiazdki Michelina, którą
udawało się zdobyć tylko najwybitniejszym.
Jednakże
od śmierci rodziców, przestałam marzyć o czymś tak nierealnym.
Porzuciłam
utopijne wyobrażenia o osiągnięciu, czegoś spektakularnego.
Stałam się realistką, skupiając się na tym, co tu i teraz.
Walcząc o utrzymanie i nie zostanie na bruku, co praktycznie groziło
mi od dłuższego już czasu.
-
Sophie, ktoś do ciebie. To ten sam ordynarny człowiek, który był
tutaj w zeszłym tygodniu. Idź do niego, a ja tutaj dokończę -
zdenerwowany głos mojej współpracownicy, wyrywa mnie z rozmyślań.
Wprawiając w ogromne zdenerwowanie. Wiedziałam, że czeka mnie,
bardzo nieprzyjemna rozmowa.
-
Niedługo wracam - informuję ją, odrywając się od krojenia
warzyw. Wycieram delikatnie dłonie w ściereczkę. Kierując swoje
kroki na główną sale, gdzie przy jednym ze stolików, siedział
już mężczyzna w średnim wieku. Ubrany w drogi garnitur,
sprawdzając coś z narastającym zniecierpliwieniem w swoim
tablecie.
-
Dzień dobry - witam się uprzejmie. Starając się być kulturalna
mimo że mój rozmówca, sam nią nie grzeszył. Zajmując przy
tym miejsce
naprzeciwko jego.
-
Nie wiem, czy taki dobry, pani Larsen. Przynajmniej dla pani -
odpowiada mi poważnym tonem głosu. Posyłając mi
uśmiech
pełen wyższości, jakby cieszył się z moich kłopotów.
-
Co ma pan na myśli? - staram się dowiedzieć, przeczuwając
najgorsze.
-
Naprawdę,
pani nie
wie? Przecież w zeszłym tygodniu, chyba jasno się wyraziłem.
Miała pani pięć dni na wpłatę połowy zaległości, wynikających
z niespłaconych kredytów. Jednak do
tego momentu
nie otrzymaliśmy, ani grosza. Chyba więc jasne, jakie będą nasze
następne kroki - zamieram w jednym miejscu, nie potrafiąc
wykrztusić z siebie, choćby słowa.
-
Ale przecież powiedziałam panu, że potrzebuję więcej czasu.
Przynajmniej
miesiąc, aby móc cokolwiek wpłacić. Ja naprawdę, nie mam tych
pieniędzy. Proszę mi uwierzyć - patrzę na niego błagalnie, mając
nadzieję, że nie zajmie restauracji i mojego mieszkania. Za jakiś
czas pozostawiając
mnie po
prostu bezdomną.
-
Przykro mi, ale takie są przepisy. Nie mogę robić dla nikogo
wyjątku. Ostatnio zresztą to pani tłumaczyłem - jest
nieprzejednany, przez co czuję, że po raz kolejny tego dnia, zbiera
się mi na płacz.
-
Błagam, pana. Jeszcze chociaż
o dodatkowe kilka dni. Ta restauracja, to wszystko co mam. Ja nawet
nie mam, gdzie się podziać - nie powstrzymuję już swoich łez.
Nie mając na to siły. Sytuacja, zbyt mocno zaczęła mnie
przerastać.
-
Tydzień, pani Larsen. Ani dnia więcej. Jeśli nadal nie otrzymamy
wymaganej kwoty. Restauracja i mieszkanie nad nim, zostanie
zlicytowane na poczet wymaganych należności. Do widzenia -
przedstawiciel wierzyciela, wykazuje odrobinę dobrej woli. Ukazując,
że posiada w sobie poczucie człowieczeństwa.
Dając mi dodatkowy czas na zdobycie pieniędzy, co i tak było
właściwe nierealne. W ciągu siedmiu dni, w życiu nie uda mi się,
zdobyć wymaganej kwoty.
Wracam
do kuchni, gdy udaje mi się, choć w minimalnym stopniu pozbierać.
Bez słowa przystępuje
do wykonywania swoich obowiązków. Zamykając się w swoim świecie,
tracąc właściwe poczucie czasu.
-
Sophie, mamy dziś pierwszych klientów. Tutaj masz zamówienie -
Theresa podaje mi kartkę, pokrytą jej schludnym
pismem. Spoglądam na nią, zapamiętując zamówione dania.
-
Już się za nie biorę. Za niedługo będą gotowe - ponownie wpadam
w wir pracy. Jak najdalej odrzucając od siebie, dzisiejsze
spotkanie.
Gdy
wszystko jest już gotowe, układam potrawy na tacy. Poprawiając
ostanie dekoracje dań.
Rozglądając się równocześnie
za Theresą. Nie dostrzegam jej jednak nigdzie w pobliżu. Nie chcąc
więc, aby przyrządzone przeze mnie jedzenie wystygło. Biorę tacę
w ręce i udaję się z nią w stronę stolika, zajmowanego przez
dwóch młodych mężczyzn. Popełniając tym samym, nieodwracalny w
konsekwencjach błąd.
Będąc
już przy stoliku, potykam się o wystającą w podłodze płytkę, jedyną w
całym pomieszczeniu. Doskonale
mi znaną. Zawsze w końcu pamiętałam, aby na nią uważać. Ale
przez wydarzenia dzisiejszego dnia, straciłam czujność. Przez
co taca, wypada mi z rąk. Tłukąc
naczynia z głośnym hukiem. Najgorsze
jednak, że ich
zawartość ląduje wprost na ubraniach,
nieznajomego mi chłopaka. Widząc jego wściekłą minę i furię
wprost kipiącą z oczu. Wiedziałam, że mam nie lada
problem.
💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓
Błądzę
ulicami w poszukiwaniu restauracji o przedziwnej nazwie "Wszystkie
Zakątki
Świata",
przeklinając swojego przyjaciela, że chciał się spotkać akurat w
tym miejscu. Jakby nie było do tego, lepszych miejsc w centrum. Nie
dość, że nie miałem ochoty na żadne spotkania, a zwłaszcza z
najlepszym przyjacielem ze szkolnej ławki. Któremu życie, układało
się zdecydowanie lepiej niż mnie. To w dodatku, za mną całkiem
wyczerpujący trening, po którym marzyłem wyłącznie o odpoczynku,
a nie słuchaniu o szczęśliwym związku tego szczęściarza. Który
został przed kilkoma dniami, świeżo upieczonym narzeczonym, swojej
długoletniej partnerki.
Gdy
udaje mi się w końcu, odnaleźć właściwy budynek. Moja
konsternacja, przybiera jedynie na sile. Restauracja wyglądała,
jakby lata świetności miała dawno za sobą. Łuszcząca się farba
i wymagająca
od dawna odrestaurowania jej nazwa. Nie zachęcały do spędzenia w
niej czasu. Zaczynałem obawiać się, przekroczenia jej progu.
Podejrzewając,
że to jakieś podejrzane miejsce, a mój przyjaciel postanowił
wykręcić mi jakiś
kiepski żart. Jak to nieraz miał w swoim zwyczaju.
Zbieram
się jednak na odwagę i wchodzę do środka. Przygotowany dosłownie
na wszystko. Jednak wnętrze
wygląda normalnie, może jedynie trochę przestarzale.
Restauracja
jest praktycznie pusta, dlatego z łatwością dostrzegam mojego
towarzysza dzisiejszego
spotkania. Machającego i szczerzącego
się do mnie, niczym małe dziecko.
-
Jesteś nareszcie, Granerud. Myślałem już,
że się biedaku zgubiłeś - śmieje się ze mnie, gdy siadam na
krześle.
-
To nie ja, każę ci szukać jakiś dziur. Których nikt nie
odwiedza. Skądś ty w ogóle wytrzasnął tą restaurację? - pytam
Carla. Patrząc na niego z niezadowoleniem.
-
Kiedyś to była jedna z najlepszych restauracji w mieście. Moi
rodzice, często mnie
tutaj zabierali. Może teraz nie zachęca wyglądem, ale nadal mają
nieziemską kuchnię. Sam się zresztą
za
chwilę przekonasz - miałem, co do tego odmienne zdanie. Ale
postanowiłem to przemilczeć.
-
Co panom podać? - kilka minut później, pojawia się przy nas
starsza kobieta z radosnym uśmiechem. Pozwalam Carlowi zamówić za
nas dwóch, zdając się na jego znajomość dań serwowanych w tym
miejscu.
-
Jak się
czujesz
będąc, sławnym na całą Norwegię? Nie dość ci było afer z
przeszłości i musiałeś wpakować się w
kolejną? - zaczyna drażliwy
dla mnie temat,
gdy kobieta znika z naszego pola widzenia. Którego
wolałem uniknąć. Wygląda na to, że już wszyscy moi znajomi,
widzieli kompromitację z udziałem moim
i
tej upierdliwej blondynki.
-
Przecież nie zrobiłem tego świadomie. Gdybym wiedział, że zrobi
się taka afera. Trzymałbym się z daleka od tego miejsca - wzdycham
bezsilnie. Chciałem, żeby w końcu to wszystko ucichło.
-
Kiedy ty w końcu dorośniesz? Co teraz będzie? Masz jakiś pomysł,
jak to wszystko odkręcić - patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
-
Pracuję nad tym - wymiguję się od odpowiedzi. Nie chcąc słuchać,
kolejnych dobrych rad. Te wczorajsze
od siostry w
zupełności mi wystarczyły.
Na
szczęście Carl odpuszcza. Pogrążając
się bez reszty w opowieści o tym, jak to
się
oświadczył. Słuchałem tego z udawanym
zainteresowaniem. Uważając, że popełnia błąd, angażując się,
aż tak
w tą relację. Sam dobrowolnie, narażał się na ogromne
cierpienie. Na szczęście ja, zdążyłem z tego wyrosnąć.
Przestałem się bawić w miłość po kres i te inne tanie bzdury, w
które większość wierzyła.
Nieustającą
paplaninę Carla przerywa dopiero, głośny dźwięk tłukących
się
naczyń.
Na początku, nie mam pojęcia, co się właściwie
dzieje. Dopiero sekundę później, orientuję się, że zamówiony
przeze mnie i Carla obiad wylądował na mnie. Pokrywając moje
spodnie i koszulkę, różnobarwną breją. Zaszokowany zaistniałym
wydarzeniem, zastygam na dłuższy moment w jednym miejscu. Dopiero
jakąś chwilę później, odzyskując rezon.
Dostrzegam
młodą brunetkę, całkiem niczego sobie. Zapewne kelnerkę.
Wpatrującą się we mnie z przerażeniem w oczach.
-
Najmocniej pana przepraszam. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Za
chwilę wszystko posprzątam i
oczywiście pokryję wszelkie straty, jakie pan poniósł
- odpowiada z jawną skruchą. Nic mnie to jednak nie obchodziło.
Byłem tak wściekły, że nie docierały do mnie żadne
przeprosiny.
-
Czy ty jesteś normalna? Jesteś tak głupia, że nawet do noszenia
talerzy się nie nadajesz? Chcę rozmawiać z właścicielem tego
beznadziejnego lokalu. To
wszystko, to jakaś totalna porażka
- podnoszę głos, przestając nad sobą panować. Dostrzegam łzy w
oczach dziewczyny, ale nie robią one na mnie wrażenia. Musiałem
odreagować
na kimś, swoje ostatnie frustracje, a ona okazała się do tego
idealna.
-
To ja nim jestem - słysząc jej cichy, przestraszony głosik.
Wybucham głośnym, ironicznym śmiechem. Zupełnie
nie
wierząc w to, co powiedziała.
-
Naprawdę myślisz, że ci w to uwierzę? Na twoim miejscu, nie
pogarszałbym swojej sytuacji i tak jest fatalna - byłem, coraz
bardziej zirytowany jej nieporadnością i próbą uniknięcia
odpowiedzialności.
-
Halvor, uspokój się do
cholery.
Ona mówi prawdę. To Sophie Larsen, właścicielka tego miejsca - do
naszej burzliwej wymiany zdań, dołącza w
końcu Carl.
Szokując mnie do granic
możliwości. Przez co zupełnie nie wiem, co mam powiedzieć.
______________
Pierwszy rozdział za nami. Zagadka rozwiązana. ;)
Mam tylko nadzieję, że powyższa treść komuś przypadła do gustu i nie zawiodłam Waszych oczekiwań. :)
Zacznę od tego że ja chyba spodziewałam się tutaj każdego Norwega. Ale o Granerudzie nawet nie pomyślałam 😉 Nie przeszło mi to nawet przez głowę.
OdpowiedzUsuńNa początku chciałam napisać że go nawet polubiłam. Dobra chłopak młody, do tego dość mocno chyba zraniony przez swoją wielką miłość. Chce odreagować. Zabawia się z kim popadnie i ma w dupie wszystko i wszystkich. Ok. Nie pochwala ale jak lubi co mi do tego 😉 Ale to jak potraktował Sophie na końcu całkowicie zmieniło moje spojrzenie na niego. Zachował się jak kompletny dupek. Cham . Zapatrzony w siebie idiota. No brak mi słów. Nie dał sobie nic wytłumaczyć i nic to nie wzruszył nawet łzy dziewczyny. Oj będzie się musiał chłopak napracować żeby zdobyć moją sympatię😉
Co do samej Sophie, strasznie mi jej żal. Straciła ojca, A niedługo po nim mamę. Tak naprawdę najbliższe osoby. Nie wyobrażam sobie nawet jak musi być jej ciężko. A teraz jeszcze sprawa zadłużenia. Nawet nie chcę myśleć co się stanie gdy odbiorą jej restaurację. Mam nadzieję że do tego nie dojdzie. Choć tydzień to bardzo mało czasu na znalezienie pieniędzy. Trzymam jednak kciuki żeby się udało. Dobrze że dziewczyna ma przy sobie Therese . Oj nie zazdroszczę jej życia.
Oczekiwań nie zawiodłaś jak zawsze zresztą. Świadczy o tym już fakt że czytam moje pierwsze opowiadanie o Norwegach 😉 Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam.
Na skokach znam się jak kura na balecie, więc głównego bohatera totalnie nie kojarzę. Ale raczej nie powinno mi to przeszkadzać, skoro przy poprzednich twoich historiach mi nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńNa razie niespecjalnie polubiłam Halvora ( tak się odmienia, co nie?). Od razu widać, że coś mu się we łbie poprzewracało. Nadużywa zaufania wszystkich dookoła i jeszcze się dziwi, że ludzie się od niego odsuwają. Sorry, takie życie. Okej, teoretycznie każdy człowiek potrzebuje czasami wyjść na imprezę, odstresować się i zapomnieć o bożym świecie. Ale jeśli ktoś robi to prawie codziennie i dodatkowo jest sportowcem, to oczywiste, że ludzie będą go ocenia.
Choć z drugiej strony wygląda na to, że chłopak zachowuje się tak ze względu na przeszłość. Wiemy, że była jakaś kobieta, która go skrzywdziła. Bardzo, bardzo skrzywdziła. I on to teraz odreagowuje. Stracił wiarę w siebie i w dobro, w to, że może sobie jeszcze ułożyć życie. Nic więc dziwnego, że przestał się starać, że przestał się przejmować. Dla niego świat stał się obojętny.
Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy się o niego martwią. Przede wszystkim siostra, którą od razu polubiłam. To silna babka i mam nadzieję, że w końcu uda jej się postawić brata do pionu. Bo inaczej może być kiepsko.
Co do Sophie, to strasznie jej współczuje. Stracić dwoje bliskich ludzi w tak krótkim czasie, to prawdziwy koszmar. W ogóle podziwiam ją za to, że zdecydowała się jednak kontynuować rodzinny interes. Z logicznego punktu widzenia, lepiej byłoby sprzedać restauracje i zacząć wszystko od nowa. Ale ona zdecydowała się kontynuować pracę rodziców. Szkoda tylko, że przez długi tak strasznie trudno jej to idzie. Mam nadzieję, że jakoś znajdzie pieniądze na spłatę należności i zatrzyma restauracje.
Ostatnia scena podniosła mi ciśnienie. Jak w ogóle Halvor mógł się tak zachować?! Ja rozumiem, że ma ciężki okres, ale żeby od razu naskakiwać na biedną Sophie. Okej, upuściła na niego talerze, ale to jeszcze nie koniec świata, każdemu się może zdarzyć. I to, to jak ją obrażał, nie dając się wytłumaczyć… Normalnie, aż mam ochotę przywalić mu w łeb.
Ode mnie to tyle. Dużo weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Violin
Moje
OdpowiedzUsuńWitaj kochana!
UsuńJak zwykle przychodzę spóźniona, wybacz mi. Zbierałam się kilkukrotnie, aby coś tutaj napisać, ale nie miałam weny, energii, ugh sama nie wiem. Więc cieszę się, że nareszcie jestem w stanie napisać coś sensowego. Bo lepiej późno, niż wcale, więc najważniejsze, że jestem, hm? (ironia)
Powiem Ci, że już zdążyłam się bardzo zżyć z tym opowiadaniem. Urzekło mnie od samego początku i z pewnością będę na bieżąco śledzić losy bohaterów.
Halvor (jejku, kraszuje to imię max) jest cholernym fuckboyem i ma wszystko gdzieś. Osobiście popieram takie podejście do życia, ale on jest w dodatku strasznie chamski i nikogo nie szanuje. Jego siostra jest całkiem fajną osobą, choć to zdecydowanie postać drugoplanowa. Martwi się o brata i chce dla niego jak najlepiej, a on w ogóle nie bierze jej na poważnie. Straszne, że jakaś dziewczyna w przeszłości bardzo go zraniła i dlatego odrzuca wszelkie myśli o związkach, czy głębszych relacjach (znam ten typ;))
Sophie przeżyła ogromne cierpienie. Jak na tak młodą osobę bardzo wiele przeszła i nadal nie ma lekko w życiu. To straszne, że los nie był dla niej łaskawy do takiego stopnia. W dodatku ta wtopa z potknięciem i jeszcze Halvor, który wyładował na niej swoje frustracje. Jejku, jest mi jej starsznie szkoda, bo to co się stało nie było jej winą.
Tylko błagam, nie opisuj dwa razy tych samych wydarzeń. Rozumiem, że chcesz w ten sposób ukazać sytuację z dwóch perspektyw, ale troche to męczy., gdy czytam dwa razy tę samą sytuację. (takie moje narzekanie, ech)
I tak na zakończenie, już zupełnie inny temat. Nie myślałaś może o wgraniu jakiegoś szablonu na bloga? Obecny wygląd (możesz być zła, wybacz) pozostawia wiele do życzenia, a jakiś ładniutki szablon na pewno by sprawił, że czytałoby się znacznie przyjemniej. Nie mówię tego złośliwie, absolutnie, raczej wychodzę do Ciebie z poradą, która z pewnością Ci pomoże. Ja najchętniej korzystam z usług świetnej szabloniarnie www.bajkowe-szablony.blogspot.com i serdecznie Ci ją polecam.
Czekam niecierpliwie na kolejny genialny rozdział, bo jestem cholernie ciekawa co wydarzy się dalej.
Buziaki, Leah
Ja osobiście jestem bardzo zaskoczona głównym bohaterem :D W ogóle go nie brałam pod uwagę! Ale w sumie ... on mi pasuje do takiej postaci. Mam wrażenie, że Halvor ma charakterek takiego niegrzecznego chłopca, przynajmniej sprawia takie wrażenie ;)
OdpowiedzUsuńZacznijmy więc od niego! Jak widać, cała Norwegia dowiedziała się o jego nocnych przygodach, a na dodatek jego trener jest wściekły na sposób prowadzenia przez niego życia. A co najgorsze ... chłopak kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi źle, mimo że siostra starała się jak mogła, aby wbić mu to do głowy. Przynajmniej wiemy, dlaczego tak się zachowuje i dlaczego w ten sposób traktuje kobiety. Sam został w przeszłości zraniony przez jedną z nich, a teraz sądzi że wszystkie są takie same. Do czasu :P Widać nie pogodził się z przeszłością i odreagowuje jak odreagowuje. Potrzeba mu wstrząsu, albo osoby, która "postawi go do pionu".
Sophie również ma smutną przeszłość, o wiele gorszą, ale jakoś stara się trzymać. Podziwiam ją za to, jaka jest silna. Inna kompletnie by się załamała na jej miejscu. Straciła obojga rodziców, w krótkim czasie i można rzecz w straszliwy sposób. Do tego doszły problemy finansowe ... a na domiar złego musiała spotkać Halvora w złym humorze! Cóż, chyba każdy na jego miejscu by się wkurzył, ale mam nadzieję, że trochę spuści z tonu. Powiedział kilka słów za dużo. W końcu specjalnie tego nie zrobiła!
Bardzo mnie ciekawi, jak rozwinie się ich relacja :)
Dla mnie to zupełnie nowa postać. Nie żyje światem skoków, więc zupełnie się nie orientuje w temacie, ale jak najbardziej przypadło mi do gustu.
OdpowiedzUsuńHalvor w końcu się doigrał, chociaż nie sądziłam że to będzie tak poważne. Nie widać życie gwiazdy nie jest proste przez rozpoznawalność, ale oprócz tego powinien trochę myśleć i się ogarnąć. Takie życie może jest ciekawe i bardzo lubię TYCH ZŁYCH, ale to nie tak powinno iść. Wszystko spowodowane jest jakimiś przeżyciami i fanami z przeszłości, które mam nadzieje że wyjaśnia się niebawem.
Sophie również nie jest szczęściara. Ciężka przeszłość i teraźniejszość. Strasznie jej współczuję, bo jest dobra osoba, a musi przeżywać takie rzeczy. Strata obojga rodziców, nawet nie chce o tym myśleć. Spotkała jeszcze Halvora, który nie szczędzil jej słów.
Strasznie ciekawi mnie ciąg dalszy, bo skończyłaś w takim momencie, że sama nie wierzylam.
Żyjąca w niepewności,
N
Zaskoczyłaś mnie totalnie, bo co jak co, ale Graneruda, jako głównego bohatera w ogóle nie brałam pod uwagę :D Ale pasuje do takiego niegrzecznego chłopaka :D Cóż... Szalał, bawił się, zbytnio nie przejmował się konsekwencjami i w końcu poważnie się doigrał. A teraz musi zrobić wszystko, aby na nowo odzyskać zaufanie trenera i powrócić do formy. Cóż, czy mu się to uda, zobaczymy. Jest zdeterminowany, żeby to osiągnąć, a równocześnie dalej nie ogarnia tego, jak się zachowuje. Wizyta siostry niewiele dała, chyba nic do niego nie dotarło, chociaż powinno. Zachowuje się tak, jakby to co zrobił zupełnie go nie obchodziło. Może faktycznie tak jest. Dobra, rozumiem, że w przeszłości został zraniony i teraz znalazł taki a nie inny sposób na odreagowywanie, ale... Wszystko musi mieć jakieś granice! Może nadejdzie ten czas, aż się opamięta. Oby! :D
OdpowiedzUsuńBardzo współczuję Sophie :( W tak krótkim okresie czasu straciła oboje rodziców, została sama, a w dodatku ma sporo problemów z tym, aby utrzymać restauracje i spłacić długi. To zdecydowanie zbyt dużo jak na jedną osobę :( Widać, że jest dobrą osobą, która zasługuje na najlepsze, ale jak na razie niestety los jej nie oszczędza. Ale mam nadzieję, że niedługo pojawi się jakieś światełko w tunelu, które pomoże jej uporać się ze wszystkim :)
Pierwsze jej spotkanie z Halvorem mamy już za sobą... Do najprzyjemniejszych zdecydowanie nie należało. Rozumiem, że Norweg miał prawo się wkurzyć, ale nie powinien od razu tak wrzeszczeć i tak się zachowywać. Przecież nie zrobiła tego specjalnie. Ech, tak jakby on w ogóle nie popełniał żadnych błędów...
Czekam z niecierpliwością na nowość :)
Pozdrawiam ;*